czwartek, 25 kwietnia 2013

Zupa ogórkowa. Klasyczna. Najlepsza!

Ogórkowa. Dla mnie najpyszniejsza pod słońcem. Prosta, szybka i smaczna! Koniecznie kwaśna, koniecznie z dużą ilością ziemniaków i ogórkowych "farfocli". Jak u mamy!
Podstawą tej zupy są dobre ogórki kwaszone. Jeżeli mogę dać jedną żelazną radę - zanim przystąpisz do robienia tej zupy, spróbuj najpierw ogórków, których chcesz do niej użyć. Jeżeli nie są pyszne, zrób inną zupę. Serio. Dla mnie idealne ogórki na zupę są już dość miękkie, słonawe i bardzo kwaśne.

Składniki na ok. 6 porcji:
1,5L bulionu (najlepiej na kościach i cynaderkach, ale drobiowy też się sprawdza)
(opcjonalnie: mięso z bulionu - cynaderki lub kurczak)
750g ziemniaków
4 spore ogórki kwaszone
2 łyżki śmietany
sól/pieprz do smaku
koperek do posypania

Do gotującego się bulionu wrzucamy pokrojone w kostkę ziemniaki. Kiedy są dość miękkie (po ok. 10 minutach) dodajemy ogórki, starte na tarce o grubych oczkach. Gotujemy jeszcze chwilę i zabielamy śmietaną (jeżeli ktoś lubi może też zagęścić mąką). Jeżeli mamy mięso z bulionu, kroimy je na niewielkie kawałki i również dodajemy do zupy. W razie potrzeby doprawiamy zupę solą i pieprzem. Podajemy posypaną świeżym koperkiem.
Przepis oparty jest na tym z mojej ulubionej książki "Dobra Kuchnia" - Wydawnictwo "Watra", 1975 rok ;-)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Kotleciki z kurczaka à la nuggetsy. Dla małych niejadków i dorosłych łasuchów!

Lubię tradycyjny niedzielny obiad w postaci rosołu i schabowego. Nie jadam go często, ale lubię. I właśnie zdarzył się taki czas, kiedy taki "firmowy" zestaw na obiad był (chociaż nie w niedzielę!) i było pysznie. 
Ale, zostałam z kurczaczym mięsem i warzywami z rosołu, zdarzyło się też tak, że w lodówce wylądowała połowa jednego kotleta, bo porcja była za duża... I tak jakoś narodził się pomysł na takie przekąskowe danie, coś, czego nie powstydziliby się w żadnym fast foodzie... a ja przynajmniej wiedziałam co tak naprawdę zjadam!
O "stripsach" ze schabowego nie będę się rozwodzić, bo to po prostu pokrojony w paski kotlet, dodatkowo panierowany i usmażony. Zaryzykuję stwierdzenie, że dla dzieci w takiej formie bardziej przyswajalny, zwłaszcza, że można jeść rękami ;-)
Natomiast przepisem na "nuggetsy" podzielę się z Wami. Są smaczne. To raz. Wykorzystać można do nich mięso z rosołu, przez co są tanie. To dwa. No i można w nich przemycić marchewkę!

Składniki (na ok. 20 nuggetsów):
200g mięsa kurczaka (z rosołu)
1 średnia marchewka (z rosołu)
1 mała cebula (z rosołu)
1/2 suchej bułki namoczonej w mleku
(ok. 1/2 szklanki mleka do namoczenia bułki)
1 żółtko
sól/pieprz do smaku
ew. inne lubiane przyprawy, np. oregano, papryka, etc.
bułka tarta i białko do panierowania
tłuszcz do smażenia
(ewentualnie dodatkowe jajko do panierowania)

Nasampierw (jest takie słowo??) wrzucamy suchą bułkę do mleka. U mnie proces namaczania trwa zazwyczaj ok. pół godziny, po kwadrans na każdej stronie. Kiedy bułka jest już miękka, odciskamy z niej mleko i przystępujemy do dalszych przygotowań. Kurczaka, marchew i cebulę drobno kroimy. Dodajemy bułkę i żółtko, mieszamy i doprawiamy do smaku.
Masa powinna mieć konsystencję zbliżoną do tej na kotlety mielone. Jeżeli będzie zbyt rzadka - można dosypać trochę bułki tartej. Formujemy niewielkie kulki, o średnicy 2-3cm i obtaczamy je w białku (lekko ubitym ze szczyptą soli) i bułce tartej (polecam doprawić ją solą/pieprzem), spłaszczamy i smażymy.
Aby uzyskać grubą i chrupiącą panierkę, która będzie świetnie pasować do miękkiego i wilgotnego środka, polecam kotleciki panierować podwójnie, najpierw białko+bułka, pozwolić im poleżeć przez kilka minut i powtórzyć z rozkłóconym całym jajkiem i bułką.
Podajemy z ulubionym sosem (lub po prostu ketchupem!). 

środa, 10 kwietnia 2013

Kurczak po węgiersku: Paprikás Csirke

Ten przepis leżakował. Przede wszystkim ze względu na zdjęcia, z których nie jestem w ogóle zadowolona. Ale są jakie są, trudno :-) 
Kurczaka w gęstym paprykowym sosie można doprawić na ostro, choć ja wybrałam opcję łagodną. Sos jest esencjonalny i aromatyczny, otula kurczaka, który zachowuje swoją soczystość... Pyszne wspomnienie węgierskich wakacji!

Składniki (na 4 porcje):
4 łyżki oleju lub masła do smażenia
500g piersi kurczaka
1 duża cebula
1/4 szklanki węgierskiej słodkiej papryki w proszku
2 łyżki mąki
1 i 1/2 szklanki bulionu drobiowo-wołowego
1 szklanka śmietany
1 łyżeczka soku z cytryny
sól i pieprz do smaku

Piersi kurczaka kroimy na niewielkie kawałki i przesmażamy na 2 łyżkach tłuszczu. Kiedy wszystkie kawałki są już z zewnątrz białe, kurczaka przekładamy do odsączenia na ręcznik papierowy, z patelni zlewamy płyn i zagrzewamy na niej kolejne 2 łyżki tłuszczu.

Cebulę kroimy w cienkie półplasterki i dusimy na średnim ogniu, aż zrobi się złocista. Dosypujemy paprykę i mąkę, mieszamy dobrze i przez chwilę zagrzewamy wszystko na patelni, która w tym momencie powinna być właściwie sucha. Wlewamy bulion, mieszamy dokładnie, aby pozbyć się wszelkich grudek. Dodajemy sól i pieprz (po ok. 1/4 łyżeczki).

Kiedy bulion się zagotuje, wkładamy do niego kurczaka, mieszamy, skręcamy ogień na słaby i gotujemy wszystko pod przykryciem, mieszając od czasu do czasu, przez ok. 30 minut.
Po tym czasie kurczaka wyławiamy z sosu i na chwilę odstawiamy w osobnym naczyniu. Do sosu na patelni dodajemy śmietanę i sok z cytryny, mieszamy. W tym momencie można sos doprawić dodatkowo solą, pieprzem lub też dodać trochę ostrej papryki.

Wrzucamy kurczaka z powrotem do sosu, mieszamy wszystko i przez kilka minut jeszcze razem podgrzewamy. Podajemy z makaronem, ryżem lub ziemniakami, możemy też zintensyfikować węgierskie doznania i przygotować Zsemlegombóc, czyli pyzopodobne kluski z chleba, na które przepis podam niedługo! ;-)

(przepis pochodzi stąd -klik-)

środa, 3 kwietnia 2013

Gram w zielone! Zupa-krem ze szpinaku z serem ricotta.

 
Aura nie rozpieszcza, trzeba jakoś radzić sobie i dogrzewać - pod pierzyną, ale i ciepłym posiłkiem. A nic chyba nie rozgrzewa tak, jak gęsta, kremowa zupa. Ta dodatkowo zaklina wiosnę intensywnie zielonym kolorem. Z braku laku - z mrożonego szpinaku. Przyjdzie jeszcze pora na świeży, wtedy tę zupę chętnie powtórzę w lżejszym wydaniu. Dziś ciężki, gęsty krem. Taki, którym można się najeść, nawet jeżeli darujemy sobie dodatki. Chociaż można z grzankami, jajkiem na twardo, nawet z ryżem można!

Składniki (na 4 porcje):
750ml bulionu (warzywny lub drobiowy)
450g mrożonego szpinaku
1 łyżka masła
2 ząbki czosnku
125ml białego wina
250g sera ricotta
włoszczyzna z bulionu (cebula, kawałek selera, 1 marchewka, 1 pietruszka) 
sól / pieprz / gałka muszkatołowa - do smaku

W głębokim rondlu rozpuszczamy masło i wrzucamy na nie mrożony szpinak. Trzymamy na niewielkim ogniu, pod przykryciem, aż wszystko się zagrzeje. Dodajemy posiekane drobno ząbki czosnku, zwiększamy ogień i mieszamy aż odparuje większość wody. Zalewamy winem i dalej podgrzewamy mieszając od czasu do czasu. Kiedy wino odparuje dodajemy ricottę (można trochę zostawić do dekoracji talerza), a kiedy ta dobrze wymiesza się ze szpinakiem zalewamy wszystko bulionem. Jeżeli mamy warzywa prosto z bulionu to również je dodajemy. Jeżeli nie, można dodać dwa pokrojone w kostkę ziemniaki, lub inne warzywa korzeniowe. Gotujemy pod przykryciem przez ok. 10 minut, od czasu do czasu mieszając.
Zdejmujemy zupę z ognia i miksujemy wszystko blenderem aż do uzyskania gęstej, kremowej konsystencji. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką muszkatołową.


Zimowa zupa krem

czwartek, 28 marca 2013

Jeszcze jeden błyskawiczny sposób na makaron

Jestem w niedoczasie, jak większość w tym przedświątecznym okresie, chociaż moje zabieganie niewiele ma z Wielkanocą wspólnego. W kuchni jestem tyle co nic i w końcu w pełni doceniam moją manię zamrażania dodatkowych porcji jedzenia! :-) Ale wczoraj naszła mnie ochota na makaron. Na talerz ciepłego makaronu oblepionego kołderką pomidorowego sosu i pozlepianego nitkami mozzarelli... Kimże jestem, żeby samej sobie odmawiać takiej przyjemności?
Zadanie miałam o tyle ułatwione, że jakiś czas temu wypróbowałam sposób na takie błyskawiczne danie z makaronem w roli głównej (klik), więc tym razem podążałam już utartym szlakiem. Najdłużej zajęła mi chyba decyzja, którego z makaronów przesłanych mi przez firmę Czanieckie Makarony mam ochotę spróbować tym razem. Stanęło na pięciojajecznych świderkach i był to strzał w dziesiątkę!

Składniki (na 2 porcje)
125g makaronu świderki (pół opakowania)
400g krojonych pomidorów (użyłam gotowych, z bazylią i oregano)
125g sera mozzarella (z zalewy)
sól / pieprz do smaku
opcjonalnie: mięso z rosołu

Pomidory krojone wraz z zalewą wlewamy do rondla, dodajemy drugie tyle wody i zagotowujemy. Można wszystko trochę dosolić. Wrzucamy makaron i gotujemy al dente, na średnim ogniu, co potrwa trochę dłużej niż czas podany na opakowaniu (w tym przypadku czas gotowania standardowego wynosi 9 minut, w wywarze pomidorowym makaron gotował się u mnie ok. 13 minut). Mieszamy od czasu do czasu, żeby makaron wchłonął jak najwięcej płynu, nie przywierając przy tym do dna. W czasie gotowania kroimy mozzarellę w niewielką kostkę - można też zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Kiedy makaron jest właściwie ugotowany, wrzucamy do niego ser, dodajemy trochę pieprzu (najlepiej świeżo zmielonego) i mieszamy aż ser ładnie się rozpuści. Jeżeli mamy w lodówce mięso z rosołu, możemy wrzucić je (w niewielkich kawałkach) razem z serem. W ramach "wkładu mięsnego" sprawdzi się też pokrojona w paski wędlina. 


wtorek, 26 marca 2013

Zupa szczawiowa. Z chrzanem. Na przywołanie wiosny!

Ostatnio w mediach głośno było o szczawiu, co przypomniało mi o pysznej zupie szczawiowej, którą wiosną często gotowała kiedyś moja babcia.
Jako mała dziewczynka chodziłam z nią nad rzekę, gdzie zrywałyśmy świeży szczaw (tzn. babcia, bo ja najczęściej rwałam mlecze i plotłam wianki) - teraz zadowoliłam się słoiczkiem szczawiu siekanego, który nieźle spełnił zadanie. I choć ta moja zupa jest "ekspresowa" i od babcinego przepisu odbiega pewnie znacznie, zdecydowanie przypomniałam sobie smak dzieciństwa!

Składniki (na 2 porcje):
500ml bulionu drobiowo-wołowego
4 łyżki siekanego szczawiu konserwowego
1 szczodra łyżka chrzanu
4 łyżeczki śmietany
1 jajko ugotowane na twardo

Bulion podgrzewamy na średnim ogniu. Dodajemy szczaw, a kiedy ponownie się zagotuje dodajemy chrzan. Gotujemy ok. 5 minut. Zestawiamy z ognia i dodajemy śmietanę (mieszając ją wcześniej w kubeczku z kilkoma łyżkami zupy). Jajko kroimy w kostkę i dorzucamy do zupy. Aby było treściwiej, można podać też z ziemniakami lub lanymi kluskami.


niedziela, 24 marca 2013

Nierutynowe pancakes: śliwka i syrop klonowy

Lubię w kuchni odtwarzać smaki z dzieciństwa, z podróży, z wizyt u znajomych czy w restauracjach. Inspiruję się tym, co zobaczyłam na blogach, w telewizji lub w jakimś czasopiśmie, zdarzyło mi się też ugotować coś w klimacie czytanej akurat książki. Ale nie sądziłam, że kiedykolwiek przygotuję cokolwiek pod wpływem... zapachu żelu do kąpieli!
Limitowana, świąteczna seria Original Source - Plum & Maple Syrup - urzekła mnie zapachem. Autentycznie kąpiąc się miałam czasem ochotę spróbować jak smakuje! Przez ten żel nabrałam wielkiej ochoty na śliwki, kupiłam więc ostatnio paczkę mrożonych - bo tylko takie teraz w zasięgu ręki - i w końcu dziś zaspokoiłam tę moją śliwkową zachciankę za pomocą plackonaleśników z tymiż. I syropem klonowym, oczywiście. 
Jeżeli chcecie zrobić pancakes w wersji bezjajecznej, polecam bazę przygotować według tego (klik) przepisu. Ja dziś akurat jajko znalazłam w lodówce, więc skorzystałam ze sprawdzonego i na pamięć już wykutego przepisu pewnej uroczej Kasi ;-) dodając tylko motyw śliwkowy. I zamieniając cukier na trzcinowy, który według mnie dobrze do śliwek pasuje. I tak:

Składniki na jedną dużą porcję:
100g śliwek (rozmrożonych)
1/2 szklanki mąki (z lekką górką)
2 łyżki cukru trzcinowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
1 jajko
1 łyżka oleju
150ml maślanki (można użyć mleka, wtedy 1/2 szklanki)

 na polewę:
1/2 rozmrożonej śliwki
2 łyżki syropu klonowego
1 łyżka śmietany
Zaczynamy od przygotowania "wkładu" ze śliwek: kroimy je w kostkę i w miseczce zasypujemy łyżką cukru trzcinowego. Mieszamy i odstawiamy na kwadrans. 
Wstawiamy polewę: połówkę śliwki drobno siekamy i w małym rondelku (u mnie wręcz tygielek do mleka) mieszamy z syropem klonowym i śmietaną. Ustawiamy na niewielkim ogniu i podgrzewamy przez cały czas smażenia placków, mieszając od czasu. Polewa powinna lekko pienić się z wierzchu i odparować się do mniej-więcej połowy objętości, uzyskując konsystencję syropu.
Pancakes właściwe: Śliwki zasypane cukrem trzcinowym powinny puścić trochę soku. Uzyskany w ten sposób syrop możemy dolać do przygotowywanej polewy (ja tak zrobiłam) albo na przykład do herbaty.
W większej misce mieszamy ze sobą suche składniki: mąkę, łyżkę cukru trzcinowego, proszek do pieczenia i szczyptę soli.
W mniejszej misce mieszamy składniki mokre: jajko, olej i maślankę (lub mleko). Uzyskaną masę wlewamy do suchych składników, dodajemy śliwki i mieszamy.

Placki smażymy na suchej patelni, rozgrzanej na średnim ogniu - na zbyt gorącej szybko zrobią się czarne (to piszę jak najbardziej z doświadczenia!), przewracamy w momencie kiedy na powierzchni zaczną pojawiać się pierwsze dziurki. U mnie smażenie z każdej strony trwało trochę ponad 2 minuty. Łatwo policzyć, że nawet przy jednej porcji chwilę to smażenie trwa, dlatego polecam rozgrzać piekarnik do 100 stopni i wkładać do niego gotowe placki, aby pozostały gorące.
Do nakładania masy używałam gałkownicy do lodów, takiej trochę większej, o pojemności ok. 60ml - wyszło mi 5 pulchnych placków o średnicy ok. 12cm. Można oczywiście zrobić mniejsze. Większych nie polecam, bo trudno się je przewraca na patelni.

Gotowe pancakes podajemy z polewą klonowo-śmietanową, można oczywiście zrezygnować z niej na rzecz po prostu syropu klonowego lub cukru pudru lub masła... lub też zdecydować się na kombinację powyższych dodatków :-)

* to NIE JEST wpis sponsorowany! ;-)

poniedziałek, 18 marca 2013

Śniadaniowa tortilla z jajecznicą

Moje blogowe wpisy często będą krążyć wokół chleba... jego nadmiaru, bądź braku. Wiąże się to z tym, że - jak to się ładnie określa - prowadząc jednoosobowe gospodarstwo domowe :-) trudno jest nad chlebowym problemem zapanować. Bułki czasem jadam, ale wolę chleb, którego z kolei nie lubię mrozić... bo nie ;-) 
Często więc mam w domu czerstwy chleb, który przerabiam na tosty francuskie na słodko (o takie na przykład) lub ostatnio wytrawnie (klik!), albo robię z niego grzanki do zup. Ale też równie często chleba nie mam, bo nie kalkuluje mi się kupować nawet połowy bochenka, jeżeli wiem, że w domu spędzę mało czasu - wtedy na śniadanie robię pancakes, albo - kombinuję jeszcze inaczej. 
Tak jak dziś. Miałam wielką ochotę na jajecznicę. Ale jajecznica bez kromki chleba jest dla mnie trudna do przełknięcia. Na szczęście w lodówce było jeszcze kilka pszennych tortilli. I tak stworzyłam coś w rodzaju śniadaniowej quesadilli, która umiliła mi ciężki, poniedziałkowy ranek.

Składniki na pojedynczą porcję:
2 pszenne tortille (średniej wielkości - u mnie 22cm)
2 jajka
2 plasterki wędliny
5 zielonych oliwek
50g tartego sera (u mnie cheddar)
1 łyżka masła (do smażenia)
sól / pieprz do smaku
ketchup lub ulubiony sos

*Dla najlepszego efektu potrzebujemy dwóch patelni. Ewentualnie możemy gotową jajecznicę przełożyć do miseczki, wytrzeć patelnię i skorzystać z niej ponownie.*

Większą patelnię stawiamy na średnim ogniu i przez chwilę rozgrzewamy. W trakcie przygotowywania jajecznicy, na rozgrzaną, ale suchą patelnię, kładziemy najpierw jedną, później drugą tortillę i każdą z nich podgrzewamy ok. minuty z każdej strony.
Na mniejszej patelni (na 3/4 mocy ognia) topimy łyżkę masła i na rozgrzany tłuszcz wrzucamy pokrojoną w cienkie paski wędlinę. Chwilę podsmażamy. Wbijamy jajka, dodajemy sól (nie za dużo, bo oliwki są słone!) i pieprz, mieszamy. Dodajemy oliwki pokrojone w ćwiartki lub drobniej, jak kto lubi, i mieszamy jeszcze chwilę.
Na większą patelnię kładziemy tortillę, która podgrzewana była jako pierwsza, na nią wysypujemy połowę tartego sera i po ok. minucie przekładamy na wierzch jajecznicę, na nią trochę ketchupu lub innego sosu i posypujemy drugą połową sera. Przykrywamy drugą tortillą i bardzo ostrożnie przewracamy (dlatego wygodniejsze są mniejsze tortille - ale można też użyć jednej dużej i złożyć ją na pół, jak omlet). Podgrzewamy jeszcze ok. minuty i podajemy.


niedziela, 17 marca 2013

Kanapka na ciepło à la francuski tost

Jakiś czas temu, będąc w domu znajomych, przygotowywałam dla siebie tosty francuskie. Zapytałam znajomego, czy też chce. Chciał. Ale spojrzał mi przez ramię i stwierdził "Nieee, ale ja nie chcę na słodko! Zrób mi takie z szynką i serem!" Jakoś dla mnie zawsze tosty francuskie były na słodko, ale potraktowałam to jako wyzwanie i... wyszły! Smakowały! 
W warunkach domowych powtórzyłam eksperyment, tym razem już trochę bardziej przygotowana i mniej-więcej wiedząc co chcę osiągnąć. Takie kanapki są świetne na śniadanie lub kolację w zimny dzień, z powodzeniem też sprawdzą się w porze lunchu. Zdecydowanie polubią je fani roztopionego sera! :-)

Składniki (na dwie kanapki):
4 kromki pieczywa (jak najbardziej może być czerstwe)
4 plasterki wędliny 
40g sera (u mnie cheddar)
1 jajko
1 łyżka śmietany
masło do smażenia (ok. 2 łyżek)
sól / pieprz do smaku

Wędlinę kroimy w cienkie paski. Ser ścieramy na tarce o grubych oczkach. Mieszamy ze sobą i po połowie wkładamy między dwie kromki chleba. Przyciskamy mocno.
Na talerzu rozkłócamy jajko, dodajemy śmietanę, trochę pieprzu i soli, ewentualnie jakieś inne ulubione przyprawy, mieszamy. Kanapki moczymy w tej masie, po ok. 2 minuty z każdej strony, tak żeby wchłonęły płyn.
Na patelni podgrzewamy masło i smażymy na nim kanapki, po kilka minut z każdej strony, aż się zezłocą. Smażąc dociskamy co jakiś czas łopatką, tak aby rozpuszczający się w środku ser wchłonął się trochę w pieczywo i - przede wszystkim - skleił ze sobą obie kromki.

Te kanapki są miękkie i wilgotne (a to czerstwy chleb! to dopiero sposób na recykling!), a ser w środku cudownie rozpuszczony. Ja do swoich dodałam ketchup, ale świetnie będą smakować w towarzystwie jakiejś sałaty, marynowanych warzyw, lub ulubionego sosu.

Kanapki, kanapeczki!

sobota, 16 marca 2013

Mac and Cheese czyli zapiekanka serowo-makaronowa

Macaroni and cheese, Mac and cheese, Macaroni pie, Macaroni cheese... Jak zwał tak zwał, jest to po prostu makaron zapiekany w sosie serowym. W Amerykańskich domach króluje wersja instant, którą gotuje się w rondelku i przyznać muszę, że dotychczas tylko taką znałam. Mój premierowy, domowy mac and cheese jest wersją bardzo podstawową, z dosłownie garści składników i choć użyłam "złego" makaronu - zwykłych rurek, podczas gdy najlepiej sprawdzają się tu drobne kolanka lub mini-muszelki - a sos wcale nie jest intensywnie żółty (co gotowe mieszanki zapewne zawdzięczają masie "ulepszaczy"), czy wręcz wcale żółty nie jest, to w smaku przebija wszystkie gotowe mieszanki, których kiedyś próbowałam.
Korzystałam dziś z małego naczynia do zapiekania (ok. 10x15cm), idealnego na jedną porcję, więc taki też będzie przepis :-)

Składniki (na pojedynczą porcję)
70g makaronu
70g sera (użyłam tylko sera cheddar, ale można zmieszać różne rodzaje: gouda, gruyere, mozzarella, etc.)
2 łyżki śmietany
1 łyżka masła + trochę do wysmarowania formy
sól / pieprz / gałka muszkatołowa

Makaron gotujemy al dente, odcedzamy i przelewamy zimną wodą.
Ser / sery trzemy na tarce o drobnych oczkach. Ok. 15g sera zostawiamy, resztę wrzucamy do miski, dodajemy śmietanę, szczyptę soli, trochę pieprzu i gałki muszkatołowej. Mieszamy.
Naczynie żaroodporne smarujemy masłem. Wkładamy połowę makaronu i przykrywamy połową masy serowej. Kładziemy kolejną warstwę makaronu i kolejną warstwę masy. Z wierzchu posypujemy resztą tartego sera.
Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na ok. 20 minut.

Na pewno możecie spodziewać się kolejnych wersji tego dania, bo makaron i roztopiony, zapieczony ser to zdecydowanie to, co tygryski lubią najbardziej! :-)


piątek, 15 marca 2013

Prawie-potrawka z kurczaka, czyli coś z pozostałości po rosole

Nie ma to jak domowy rosół. Gotujemy gar pysznego wywaru, podajemy z drobnym makaronem i pietruszką, delektujemy się smakiem. Jak rosołu zostanie, robimy z niego pomidorową albo jakąś inną, to baza wyjściowa do wielu zup, ale też sosów. Wiadomo. Ale z rosołu zostają też smutne niedobitki mięsa i warzyw. Udko można podsmażyć i zjeść z ziemniakami i surówką, warzywa przerobić na sałatkę jarzynową - to klasyka. Ale jeżeli rosół gotuje się często to ta klasyka może szybko się znudzić. Ja ciągle kombinuję i dziś podzielę się przepisem na jedną z takich wariacji na temat pozostałości po rosole. Ponieważ działałam mocno "na oko", objętości składników proszę traktować jako orientacyjne, chodzi o wykorzystanie tego co mamy :-)

Składniki (na ok. 4 porcje):
z rosołu:
- 2 średniej wielkości udka kurczaka
- 3 średnie marchewki
- 1 średnia pietruszka
- 1 mały seler
- 1 średnia cebula
- ok. 2 szklanek wywaru
dodatkowo:
- 3/4 szklanki białego ryżu
- 4 łyżki masła
- 2 łyżki śmietany
- sól/pieprz do smaku

Udka obieramy z mięsa i dzielimy na kawałki. Marchewki i pietruszkę kroimy na talarki, cebulę i selera w kostkę. Kawałki powinny być spore, ponieważ wszystko jest już dość miękkie a nie chcemy, żeby rozgotowało się na papkę. 

Na patelnię (dużą) lub do rondla wsypujemy ryż. Zaczynamy podgrzewać i podlewać :) Najpierw dodajemy łyżkę masła i rozpuszczone dokładnie mieszamy z ryżem i chwilę prażymy. Wlewamy pierwszą część rosołu (za każdym razem ok. 1/3 szklanki), mieszamy i czekamy aż zacznie wrzeć. Powtarzamy tę czynność 4 razy (czyli w ryżu jest ok. 1,5 szklanki - na oko ;-)), skręcamy ogień na średni, przykrywamy i gotujemy ok. 7-8 minut. Po tym czasie ryż powinien być jeszcze lekko twardawy, a wywar nie do końca wchłonięty.

Wrzucamy pokrojone warzywa i cząstki kurczaka. Zalewamy resztą wywaru i dodajemy 2 łyżki masła i 1 łyżkę śmietany. Dodajemy sól i pieprz. Mieszamy dokładnie, skręcamy ogień jeszcze trochę, przykrywamy i gotujemy ok. 7-8 minut od czasu do czasu mieszając. Jeżeli widzimy, że wywar wchłonął się w całości, a ryż jest jeszcze zbyt twardy - dodajemy trochę wywaru. Jeżeli ryż jest już odpowiedniej miękkości, a wywar się nie wchłonął - podkręcamy ogień na mocniejszy i mieszamy intensywnie aż płyn się odparuje. Liczymy oczywiście, że uda się utrafić idealnie w ten moment, kiedy ryż jest akurat i wszystko ładnie się wchłonęło, ale danie nie jest za suche :-)

Wyłączamy palnik, dodajemy jeszcze łyżkę masła i łyżkę śmietany, mieszamy wszystko dokładnie i na minutę zostawiamy pod przykryciem, po czym podajemy z kleksem śmietany i świeżo zmielonym pieprzem.
Danie dobrze znosi zarówno krótkie przechowywanie w lodówce, jak i mrożenie. Podgrzewamy na maśle, pod przykryciem, na średnim ogniu, często mieszając. 
Zgaduję, że dobrze sprawdzi się też jako lunch zabrany do pracy i podgrzany w mikrofalówce!

Nie jest to wyrafinowane danie, nie jest to też prawdziwa potrawka - ale danie jest smaczne i sycące, a przy okazji wykorzystujemy praktycznie wszystkie "resztki" z rosołu, co daje też sporą satysfakcję ;-)


poniedziałek, 11 marca 2013

Quesadilla - wersja Tex-Mex

Quesadilla. Trudniej wymówić* niż zrobić ;-)
Tak naprawdę wystarczy ser (hiszp. queso) i tortilla lub dwie - i już możemy mówić o quesadilli. W wersji z Ameryki Łacińskiej tortilla najczęściej jest kukurydziana a ser to Oaxaca, charakterystyczne jest też to, że po podgrzaniu pojedynczą tortillę z nadzieniem składa się na pół - jak omlet. 
Być może zdobędę kiedyś ten meksykański ser i spróbuję zrobić sobie "prawdziwą" quesadillę, tymczasem zadowalam się wersją Tex-Mex, gdzie tortilla jest pszenna - a właściwie tortille są dwie, a ser (cheddar lub monterey jack) rozpuszcza się między nimi. 
Jako dodatków można użyć właściwie wszystkiego, popularne są quesadillas z kurczakiem, z pieczarkami czy z rozmaitymi warzywami. Ja miałam ochotę po prostu na rozpuszczony ser, więc dodałam tylko ostre papryczki jalapeño. 
Składniki na 1 porcję:
2 średniej wielkości pszenne tortille (średnica 22cm)
50g sera cheddar
2-4 plasterki jalapeño
1 łyżeczka miękkiego masła
sól/pieprz do smaku

Papryczki jalapeño drobno siekamy. Ser ścieramy na tarce o grubych oczkach. Mieszamy.
Obie tortille smarujemy cieniutko masłem z jednej strony. Najlepiej zrobić to ręką, żeby ciepło dodatkowo rozpuściło masło - chodzi o to, żeby tortille zwilżyć tłuszczem, ale nie powinny w nim "pływać" po podgrzaniu. 
Na kratce kładziemy papier do pieczenia, na nim jedną tortillę masłem do dołu. Posypujemy serem zmieszanym z papryczkami, doprawiamy pieprzem i ewentualnie solą (ja w tym przypadku wolę bez) i przykrywamy drugą tortillą, tak aby posmarowana masłem strona była na wierzchu.
Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i pieczemy ok. 8 minut - tortille powinny być lekko chrupiące a ser rozpuszczony. Jeżeli w trakcie pieczenia wierzchnia tortilla będzie się mocno wybrzuszać, można "przyklepać" ją łopatką czy inną drewnianą łyżką.
Podajemy pokrojoną w trójkąty, jak pizzę, w towarzystwie ulubionych sosów - może być to salsa pomidorowa, guacamole lub po prostu śmietana. Ja wybrałam tę ostatnią opcję, śmietanę doprawiając pieprzem i solą oraz kilkoma kroplami oliwy z oliwek i soku z cytryny.

W takiej podstawowej wersji quesadilla nie będzie daniem obiadowym, raczej przystawką, imprezową przekąską, alternatywą dla chipsów przed telewizorem lub kanapki na zabicie głodu. Jeżeli zdecydujecie się napakować do tortilli więcej składników, mięso, warzywa i więcej sera - zaspokoi nawet większy głód ;-)

*kesadija ;-)

czwartek, 7 marca 2013

Placki (pancakes) bez jajek - śniadanie awaryjne!


Pusta lodówka każdemu się zdarzyć może. U mnie często pusta jest z premedytacją, bo kiedy wiem, że kilka weekendów z rzędu spędzę poza domem to nie robię większych zakupów i staram się w ciągu tygodnia kombinować posiłki zużywając zapasy. W końcu nazwa "Kuchenna Ninja" nie wzięła się znikąd! ;-)

Dzisiejszy ranek był wyjątkowo ciężki, a w kuchni wyjątkowo pusto. Kawa i banan? Nie ma bananów. Kawa i jogurt? Jogurt wybył. Kawa i kanapki? Bułki wyszły, chleb niepierwszej świeżości, a tosty francuskie też w grę nie wchodzą, bo jajek brak... z tego samego powodu nie ma mowy o jajecznicy, zresztą co to za jajecznica bez kromki chleba z masłem. Sama nie wiem, czy bardziej doskwiera mi brak pieczywa czy brak jajek, jednak kwestią bezdyskusyjną jest, że śniadanie zjeść chcę, z drugą kawą siadam więc przy komputerze i ślę zapytanie do Wujka Gugla. Ten podpowiada przepis, który uratował mój poranek. Pancakes! 
Coś w tym jest, że po dobrym śniadaniu łatwiej stawić czoło światu, prawda?

Aha. Nie jestem fanką anglicyzmów. Ale na amerykańskie pancakes nie znajduję lepszej nazwy. Naleśniki to mogą być crêpes, ale jednak pancake'om do nich daleko. Placuszki? Nie znoszę zdrobnień, to już wolę po angielsku. Placki tak po prostu? Tak też napisałam, ale te "pancakes" w nawiasie musiałam dodać, bo jednak placki kojarzą mi się z ziemniaczanymi, a już słysząc "placki z jagodami" prędzej wyobrażę sobie stoły zastawione jagodowymi ciastami niż talerz... pancake'ów... No więc tak to jest. Jeżeli macie propozycje na dobrą polską nazwę, albo wręcz wiecie, że taka jest, a ja się nie znam - proszę o komentarz! 

A teraz już właściwy przepis :-)

Składniki:
1 szklanka mąki (użyłam pełnoziarnistej)
1 łyżeczka cukru
1/4 łyżeczki cynamonu (dodałam też drugie tyle mieszanki "karmel i wanilia" z młynka)
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklanka mleka 
1 łyżka oleju
1 łyżka wody
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
2 łyżki masła (użyłam ok. 30g)

W misce mieszamy ze sobą mąkę, cukier, cynamon, proszek do pieczenia i inne przyprawy, według uznania. W drugiej misce mieszamy mleko z olejem, wodą i ekstraktem waniliowym (można zastąpić cukrem wanilinowym, który dosypujemy oczywiście do suchych składników). 

Do suchych składników wlewamy mieszankę mokrych składników i niedbale mieszamy - tak, żeby wszystko mniej-więcej się połączyło, nie skupiamy się na dokładnym rozprowadzeniu każdej grudki. Odstawiamy masę na bok na parę minut.

Na patelni rozpuszczamy masło (na średnim ogniu). Jak tylko całe się rozpuści dodajemy do masy i mieszamy (znowu, niezbyt dokładnie). W tym momencie możemy też dodać np. owoce lub orzechy.

Placki smażymy na patelni rozgrzanej na średnim ogniu, na zbyt gorącej szybko zrobią się czarne (to piszę jak najbardziej z doświadczenia!), przewracamy w momencie kiedy na powierzchni zaczną pojawiać się dziurki. Nie dodajemy już tłuszczu do smażenia, właściwie najładniejsze wychodzą na patelni już praktycznie suchej, dlatego pierwszy placek, ten który wchłonie resztę roztopionego masła, będzie najmniej urodziwy. :-) 
Do nakładania używałam gałkownicy do lodów, takiej trochę większej, o pojemności ok. 60ml - wyszło mi 7 placków o średnicy ok. 12cm. Można oczywiście zrobić mniejsze. Większych nie polecam, bo trudno się je przewraca na patelni.

Gotowe placki nie są bardzo słodkie, więc można dowolnie dosłodzić je dodatkami - ja wybrałam cukier puder, którym posypałam wszystkie placki z wierzchu i dodatkowo syrop klonowy, który nieodłącznie kojarzy mi się z pancake'ami. Ale będą świetnie smakować z roztopionym masłem, miodem, polewą owocową czy tartą czekoladą. Zgaduję, że z bitą śmietaną również, choć muszę przyznać, że takich nigdy nie jadłam - to byłaby pewnie fajna opcja deserowa.
A po cichu przyznam, że najszczęśliwsza byłabym, gdybym do takiej porcji pancake'ów z syropem klonowym mogła dołożyć trochę... podsmażonego na złoto boczku! Oczywiście jego też zabrakło w mojej lodówce, ale bardzo polecam Wam takie połączenie!


środa, 6 marca 2013

Zapiekane ziemniaki w sosie sojowo-musztardowym

Że lubię ziemniaki - wspominałam już. Lubię też dania, które "same się robią". Wiadomo, coś tam trzeba umyć, posiekać, zamieszać, ale później można z kawą i książką posiedzieć czekając, aż obiad będzie gotowy. Można też w tym czasie popracować, ale jednak wolę opcję z kawą i książką!
Dlatego też lubię dania z piekarnika - bo praktycznie robią się same. A że lubię ziemniaki to już wspominałam ;-)

Dziś zapiekanka ziemniaczana. Może być dodatkiem do mięsa, może być daniem (bezmięsnym) sama w sobie, można też dodać podsmażone mięso mielone i zapiec razem. Mi wystarczyła taka podstawowa, bezmięsna wersja, do tego świeża czerwona papryka i było dobrze.

Składniki na dwie porcje (zapiekane w naczyniu 15x20cm):
1/2kg ziemniaków
50ml sosu sojowego (polecam Kikkoman)
100ml śmietany
1 czubata łyżka musztardy (polecam miodową)
150g startego żółtego sera (u mnie cheddar)
pieprz do smaku
oliwa do wysmarowania naczynia żaroodpornego

Ziemniaki obieramy i kroimy w plasterki grubości ok. 0,5cm. Płuczemy w zimnej wodzie i osuszamy ręcznikiem papierowym. Wrzucamy do miski, zalewamy sosem sojowym, mieszamy i pod przykryciem odstawiamy do lodówki na ok. 2 godziny. 
Ziemniaki odcedzamy z sosu sojowego i odkładamy na bok. Do sosu dodajemy śmietanę i musztardę, doprawiamy pieprzem i mieszamy. Dorzucamy ok. 100g tartego sera i ziemniaki, mieszamy wszystko dokładnie, tak aby wszystkie plastry ziemniaków były z obu stron pokryte sosem. 
Przelewamy wszystko do delikatnie natłuszczonego naczynia żaroodpornego, wyrównujemy powierzchnię i posypujemy resztą tartego sera i odrobiną pieprzu.
Zapiekamy w temperaturze 200 stopni przez ok. 1 godzinę - jeżeli ser na wierzchu zacznie się zbyt mocno przypiekać, można przykryć folią aluminiową.
Zapiekankę polecam zostawić w stygnącym piekarniku na 15-20 minut - sos lekko stężeje i wszystko będzie lepiej się prezentować. Podajemy jako dodatek do mięsa lub z sałatą.

Używając naprawdę niewielu składników otrzymujemy ciekawą kompozycję smaków, która pospolite ziemniaki zmienia w ciekawe danie. Sos sojowy doskonale zastępuje sól, musztarda dodaje ostrości i słodyczy zarazem. A roztopiony ser... no chyba każdy lubi roztopiony ser!
Na pewno spróbuję niedługo przygotować podobną zapiekankę w wersji z mielonym mięsem - myślę, że będzie równie ciekawie!

Kulinarne inspiracje i nagrody

wtorek, 5 marca 2013

Winne babeczki marmurkowe

Ostatnio wszędzie pełno muffinów i cupcake'ów. I sporów co do tego, co jest czym. Ja nie wnikam i jem ze smakiem, bo lubię wszystko co słodkie. A te wypieki nazywam po prostu babeczkami - nazwa dobra jak każda inna, a nikt nie może posądzić mnie o brak wiedzy ;-) Choć na własne potrzeby używam takiego rozróżnienia, że cupcake to po prostu ciasto upieczone w mniejszych porcjach, takich akurat na raz, za to muffiny to te babeczki, do których składniki miesza się na zasadzie mokre razem, suche razem, wszystko razem i trochę byle jak, łyżką, żeby w piekarniku ładnie "wybuchały" i tworzyły jak najbardziej bujne "muffin tops", które, jak wiadomo, są najsmaczniejsze.
Z zasady też moich muffinów nie przyozdabiam, ani nie nadziewam (choć dodaję do nich różne różności!), za to do cupcake'ów chętnie pakuję nadzienie z konfitury, ćwiczę się też w produkcji kremów do ich dekoracji, z różnym skutkiem, czasem - jak widać na załączonym obrazku - opłakanym (na szczęście tylko wizualnie, w smaku było bardzo w porządku!). 

To napisawszy, przedstawiam przepis na cupcakes vel babeczki marmurkowe na winie, według thermomiksowego przepisu na babkę "francuską". Babkę z tego przepisu robię często, teraz jednak (a było to parę dni temu, jak widać po powyższym śnieżnym zdjęciu!) piekłam nie u siebie i nie miałam formy z kominem, a z doświadczenia wiem, że bez komina to wychodzi masakra, a nie babka...
Tak narodziły się winne babeczki.


Z poniższych składników upieczemy jedną dużą babę lub 24 babeczki, lub - tak jak ja - 16 babeczek i 1 mini babkę w małej keksówce.

Składniki:
300g mąki pszennej
250g cukru
3 jajka
150ml oleju
150ml białego wina
15g proszku do pieczenia
2 łyżki kakao
konfitura do babeczek (u mnie z płatków róży)
cukier puder do posypania (lub lukier, a babeczki można udekorować kremem, na który jednak przepisu nie podam, bo mi nie wyszedł)

Miksujemy jajka z cukrem (Thermomix: 20s / obr. 6). Dodajemy wino, olej, mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i miksujemy do uzyskania jednolitej masy (Thermomix: 50s / obr. Turbo). Odlewamy połowę masy (jeżeli pieczemy babę to możemy odlać od razu do formy) i do pozostałej połowy dodajemy kakao i chwilę jeszcze miksujemy. Jeżeli pieczemy babkę - białą masę w formie zalewamy masą kakaową, potrząsamy formą, można lekko "przemieszać" patyczkiem do szaszłyków, można też po prostu wlać i nic nie robić - i tak wyjdzie ładnie - wstawiamy na 45 minut do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Jeżeli wybraliśmy babeczki, do papilotek wlewamy najpierw masę kakaową, na nią nakładamy łyżeczkę konfitury i przykrywamy białą masą. Można dodać jeszcze na wierzch parę mazów masy kakaowej - dla ładnego efektu. Wypełniamy do ok. 3/4 wysokości. Pieczemy w 200 stopniach przez ok. 20 minut. Po wyjęciu i wystudzeniu przyozdabiamy i konsumujemy z przyjemnością :-)


Witamy w Cupcakeland

czwartek, 28 lutego 2013

Zimowa kremowa zupa ziemniaczana (wersja mocno jarzynowa)

Tę zupę przygotowuję już trzeci sezon i na pewno jeszcze przez wiele zim będzie to mój ulubiony pewniak. Ziemniaki i cebula brzmią może banalnie, ale ta delikatna, kremowa zupa smakuje jak milion dolarów!
W chłodne dni otula i rozgrzewa jak miękki pled. I chce się jej jeszcze. I jeszcze. A ponieważ składniki są nie tylko tanie, ale i łatwo dostępne, to można się nią cieszyć właściwie bez żadnych ograniczeń.
Przepis znalazłam kiedyś u Kuby, który Pichci, który z kolei swój przepis zaczerpnął z książki Julii Child "Mastering the Art of French Cooking". Mam wrażenie, że to co wychodzi z mojego garnka jest już dalekie od wersji Pani Child, bo tak jak Kuba dodał do jej przepisu coś od siebie, nazywając to wersją "na bogato", tak ja dodałam od siebie coś jeszcze i w efekcie zupa jest mocno jarzynowa, słodkawo-pieprzna... Warta spróbowania!
Ponieważ lubię ją bardzo, gotuję za jednym zamachem wielki gar i mrożę kilka porcji - na zabiegany dzień jak znalazł. Na potrzeby bloga podaję przepis już na połowę mojej zwyczajowej porcji.

Składniki (na ok. 4 porcje):
350g ziemniaków
350g cebuli (ja daję pół na pół białej i czerwonej)
1 duża marchewka
1 mała pietruszka
1/2 średniej wielkości selera
kawałek pora
mały ząbek czosnku
kilka ziaren pieprzu i ziela angielskiego
100ml śmietany
szczypta tartej gałki muszkatołowej
sól/pieprz do smaku
natka pietruszki do podania

Warzywa obieramy i płuczemy. Ziemniaki, cebulę i selera kroimy w grubą kostkę lub na ćwiartki, marchewkę, pietruszkę i pora w grube talarki lub większe kawałki - wszystko będziemy miksować, więc nie trzeba się bardzo starać :-)


Czosnek kroimy w cienkie plasterki i razem z pozostałymi warzywami wrzucamy do garnka. Zalewamy 1L zimnej wody, solimy (u mnie ok. łyżeczki), wrzucamy ziarna pieprzu i ziela angielskiego (polecam takie sitko - klik - ułatwia wyławianie ziaren z zupy!) i gotujemy aż warzywa będą miękkie. Ponieważ ja nie kroję ich zbyt drobno, gotuję ok. godzinę.
Wyławiamy ziarna i całą resztę dokładnie miksujemy*. Dodajemy śmietanę, gałkę muszkatołową, pieprz (dużo!) i ewentualnie jeszcze trochę soli, miksujemy jeszcze trochę. 

Zupę podajemy posypaną natką pietruszki. Można dodać jeszcze kleksa śmietany, a ja lubię posypać zupę pokruszonym serem. Dziś był to bałkański z mleka owczego, ale jadłam też z fetą, a po powrocie z Zakopanego do znudzenia z tartym oscypkiem - według mnie każdy słony ser będzie się z tą zupą dobrze komponował (ale jeżeli planujecie taki podać do zupy to dodajcie do niej trochę mniej soli!).
Jako dodatek świetnie sprawdzą się też domowe grzanki - przepis znajdziecie TU.

*Zanim kupiłam blender rozgniatałam warzywa tłuczkiem do ziemniaków. W zupie zostają wtedy większe kawałki warzyw i też jest smaczna, ale jednak najbardziej smakuje mi właśnie taka dokładnie zmiksowana, na gęsty krem. Jeżeli nie macie pod ręką blendera, warzywa można przetrzeć przez sitko (czasochłonne - ale warto!).
Zimowa zupa krem

środa, 27 lutego 2013

Diabelsko czekoladowe ciasto à la brownie

Diabeł tkwi w szczegółach. A w tym bardzo, bardzo czekoladowym cieście tym szczegół ma raptem 10ml, ale radykalnie zmienia jego smak. Tabasco. Chyba każdy, kto lubi pikantne jedzenie wie co to jest. Sama używam Tabasco częściej niż ketchupu - ale przyznam, że do dziś nie próbowałam go jeszcze w połączeniu z... czekoladą. Ach, warto było wypróbować to połączenie!
Jeżeli nie przerażają Was wynalazki takie jak czekolada z chili czy truskawki z pieprzem to koniecznie przygotujcie to ciasto - nie pożałujecie!
Oryginalny przepis pochodzi z tej strony, gdzie wygląda jak regularne ciasto. Moja wersja, po naprawdę kosmetycznych modyfikacjach (jak na złość różne rzeczy mi "powychodziły" i musiałam się ratować tym co pod ręką) i pieczeniu w większej formie (w przepisie okrągła tortownica o średnicy 20cm, ja mam tylko kwadratową, 24x24cm - jakby nie patrzeć różnica w powierzchni znaczna...) mogłaby pewnie przez malkontentów być nazwana zakalcem, gdyby nie magiczne słowo: brownie. Po czym poznać, że to co jesz nie jest ciastem-ciastem, a jest właśnie brownie? Każdy kęs powinien rozpływać się na języku, prawie jak kostka bardzo mlecznej czekolady, właściwie jak kilka kostek, bo jedząc brownie masz ochotę sięgnąć po szklankę mleka. To jakby jeść jeszcze ciepłe ciasto czekoladowe polane gęstym czekoladowym sosem... Amerykanie nazywają to konsystencją... błota... i na dobrą sprawę nie znajduję lepszego porównania - choć od dobrych dwudziestu pięciu lat błota jeść nie próbowałam (bo jako dziecko to chyba każdy próbował, prawda? :D). Jak zwał tak zwał - efekt końcowy jest bardzo satysfakcjonujący, aksamitnie czekoladowy, choć nie bardzo słodki, raczej słodko-ostry w wydaniu na tyle zbilansowanym, że trudno mi jednoznacznie określić, czy bardziej słodki, czy bardziej jednak ostry. Na pewno zaskakujący! 
To takie trochę wytrawne ciasto, zdecydowanie dla dorosłych odbiorców - którym jednak też polecam spożywać je w towarzystwie szklaneczki mleka... lub chociaż gałki lodów waniliowych!

Składniki:
250g mąki
200g brązowego cukru
150g białego cukru
65g kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
250ml wody
2 łyżeczki Tabasco
240ml oliwy z oliwek
1 łyżeczka esencji waniliowej
100g gorzkiej czekolady
W misce mieszamy mąkę, oba cukry, kakao, proszek do pieczenia i sól. Dodajemy wodę, tabasco, oliwę i esencję waniliową, mieszamy aż wszystko dokładnie się połączy. Czekoladę łamiemy/siekamy na niewielkie kawałki (ok. 1x1cm) i dodajemy do masy, mieszamy. Przelewamy do formy wysypanej tartą bułką i pieczemy w 180 stopniach przez ok. 50 minut. Po lekkim wystudzeniu posypujemy cukrem pudrem. Najlepiej smakuje jeszcze trochę ciepłe!



Wariacje na temat Brownie Kulinarne inspiracje i nagrody