czwartek, 28 lutego 2013

Zimowa kremowa zupa ziemniaczana (wersja mocno jarzynowa)

Tę zupę przygotowuję już trzeci sezon i na pewno jeszcze przez wiele zim będzie to mój ulubiony pewniak. Ziemniaki i cebula brzmią może banalnie, ale ta delikatna, kremowa zupa smakuje jak milion dolarów!
W chłodne dni otula i rozgrzewa jak miękki pled. I chce się jej jeszcze. I jeszcze. A ponieważ składniki są nie tylko tanie, ale i łatwo dostępne, to można się nią cieszyć właściwie bez żadnych ograniczeń.
Przepis znalazłam kiedyś u Kuby, który Pichci, który z kolei swój przepis zaczerpnął z książki Julii Child "Mastering the Art of French Cooking". Mam wrażenie, że to co wychodzi z mojego garnka jest już dalekie od wersji Pani Child, bo tak jak Kuba dodał do jej przepisu coś od siebie, nazywając to wersją "na bogato", tak ja dodałam od siebie coś jeszcze i w efekcie zupa jest mocno jarzynowa, słodkawo-pieprzna... Warta spróbowania!
Ponieważ lubię ją bardzo, gotuję za jednym zamachem wielki gar i mrożę kilka porcji - na zabiegany dzień jak znalazł. Na potrzeby bloga podaję przepis już na połowę mojej zwyczajowej porcji.

Składniki (na ok. 4 porcje):
350g ziemniaków
350g cebuli (ja daję pół na pół białej i czerwonej)
1 duża marchewka
1 mała pietruszka
1/2 średniej wielkości selera
kawałek pora
mały ząbek czosnku
kilka ziaren pieprzu i ziela angielskiego
100ml śmietany
szczypta tartej gałki muszkatołowej
sól/pieprz do smaku
natka pietruszki do podania

Warzywa obieramy i płuczemy. Ziemniaki, cebulę i selera kroimy w grubą kostkę lub na ćwiartki, marchewkę, pietruszkę i pora w grube talarki lub większe kawałki - wszystko będziemy miksować, więc nie trzeba się bardzo starać :-)


Czosnek kroimy w cienkie plasterki i razem z pozostałymi warzywami wrzucamy do garnka. Zalewamy 1L zimnej wody, solimy (u mnie ok. łyżeczki), wrzucamy ziarna pieprzu i ziela angielskiego (polecam takie sitko - klik - ułatwia wyławianie ziaren z zupy!) i gotujemy aż warzywa będą miękkie. Ponieważ ja nie kroję ich zbyt drobno, gotuję ok. godzinę.
Wyławiamy ziarna i całą resztę dokładnie miksujemy*. Dodajemy śmietanę, gałkę muszkatołową, pieprz (dużo!) i ewentualnie jeszcze trochę soli, miksujemy jeszcze trochę. 

Zupę podajemy posypaną natką pietruszki. Można dodać jeszcze kleksa śmietany, a ja lubię posypać zupę pokruszonym serem. Dziś był to bałkański z mleka owczego, ale jadłam też z fetą, a po powrocie z Zakopanego do znudzenia z tartym oscypkiem - według mnie każdy słony ser będzie się z tą zupą dobrze komponował (ale jeżeli planujecie taki podać do zupy to dodajcie do niej trochę mniej soli!).
Jako dodatek świetnie sprawdzą się też domowe grzanki - przepis znajdziecie TU.

*Zanim kupiłam blender rozgniatałam warzywa tłuczkiem do ziemniaków. W zupie zostają wtedy większe kawałki warzyw i też jest smaczna, ale jednak najbardziej smakuje mi właśnie taka dokładnie zmiksowana, na gęsty krem. Jeżeli nie macie pod ręką blendera, warzywa można przetrzeć przez sitko (czasochłonne - ale warto!).
Zimowa zupa krem

środa, 27 lutego 2013

Diabelsko czekoladowe ciasto à la brownie

Diabeł tkwi w szczegółach. A w tym bardzo, bardzo czekoladowym cieście tym szczegół ma raptem 10ml, ale radykalnie zmienia jego smak. Tabasco. Chyba każdy, kto lubi pikantne jedzenie wie co to jest. Sama używam Tabasco częściej niż ketchupu - ale przyznam, że do dziś nie próbowałam go jeszcze w połączeniu z... czekoladą. Ach, warto było wypróbować to połączenie!
Jeżeli nie przerażają Was wynalazki takie jak czekolada z chili czy truskawki z pieprzem to koniecznie przygotujcie to ciasto - nie pożałujecie!
Oryginalny przepis pochodzi z tej strony, gdzie wygląda jak regularne ciasto. Moja wersja, po naprawdę kosmetycznych modyfikacjach (jak na złość różne rzeczy mi "powychodziły" i musiałam się ratować tym co pod ręką) i pieczeniu w większej formie (w przepisie okrągła tortownica o średnicy 20cm, ja mam tylko kwadratową, 24x24cm - jakby nie patrzeć różnica w powierzchni znaczna...) mogłaby pewnie przez malkontentów być nazwana zakalcem, gdyby nie magiczne słowo: brownie. Po czym poznać, że to co jesz nie jest ciastem-ciastem, a jest właśnie brownie? Każdy kęs powinien rozpływać się na języku, prawie jak kostka bardzo mlecznej czekolady, właściwie jak kilka kostek, bo jedząc brownie masz ochotę sięgnąć po szklankę mleka. To jakby jeść jeszcze ciepłe ciasto czekoladowe polane gęstym czekoladowym sosem... Amerykanie nazywają to konsystencją... błota... i na dobrą sprawę nie znajduję lepszego porównania - choć od dobrych dwudziestu pięciu lat błota jeść nie próbowałam (bo jako dziecko to chyba każdy próbował, prawda? :D). Jak zwał tak zwał - efekt końcowy jest bardzo satysfakcjonujący, aksamitnie czekoladowy, choć nie bardzo słodki, raczej słodko-ostry w wydaniu na tyle zbilansowanym, że trudno mi jednoznacznie określić, czy bardziej słodki, czy bardziej jednak ostry. Na pewno zaskakujący! 
To takie trochę wytrawne ciasto, zdecydowanie dla dorosłych odbiorców - którym jednak też polecam spożywać je w towarzystwie szklaneczki mleka... lub chociaż gałki lodów waniliowych!

Składniki:
250g mąki
200g brązowego cukru
150g białego cukru
65g kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
250ml wody
2 łyżeczki Tabasco
240ml oliwy z oliwek
1 łyżeczka esencji waniliowej
100g gorzkiej czekolady
W misce mieszamy mąkę, oba cukry, kakao, proszek do pieczenia i sól. Dodajemy wodę, tabasco, oliwę i esencję waniliową, mieszamy aż wszystko dokładnie się połączy. Czekoladę łamiemy/siekamy na niewielkie kawałki (ok. 1x1cm) i dodajemy do masy, mieszamy. Przelewamy do formy wysypanej tartą bułką i pieczemy w 180 stopniach przez ok. 50 minut. Po lekkim wystudzeniu posypujemy cukrem pudrem. Najlepiej smakuje jeszcze trochę ciepłe!



Wariacje na temat Brownie Kulinarne inspiracje i nagrody

Buraki faszerowane mięsem mielonym i kaszą gryczaną. Przedszkolny klasyk w nowej odsłonie!

Mała Ninja bardzo lubiła buraczki i zjadała je ze smakiem. Kaszę też lubiła, ale zostawiała zawsze trochę, żeby zasypać nią biednego mielonego kotleta, który w wydaniu przedszkolnym o dziwo do jej ulubionych nie należał - a przecież mielone u Babci smakowały zawsze!
Do dziś nie wiem, co z tymi przedszkolnymi mielonymi było nie tak, w sumie wolę nie wiedzieć. Najważniejsze, że ten myk z zakopywaniem ich pod kaszą działał! ;-)
Podobny zestaw obiadowy przygotowywany przez wspomnianą już Babcię był w całości moim najulubieńszym i jedyne, co ewentualnie na talerzu majstrowałam to "torcik" - rozciapciany kotlet, na niego buraki, na górę kasza i dalej już w tym wydaniu pałaszowałam wszystko. Zupełnie jak nie-niejadek!

Nadal często przygotowuję sobie taki zestaw, a dziś trochę pobawiłam się jedzeniem i kaszę z mięsem zapakowałam do wydrążonego buraka. Trochę wszystko udorośliłam, dodając owczy ser.
Klasyk w nowym wydaniu. :-)

Składniki (na 4 porcje):
4 średniej wielkości buraki (ok. 7-8cm średnicy)
100g kaszy gryczanej
200g mięsa mielonego
50g cebuli
100g sera owczego (u mnie bałkański do sałatek, ewentualnie może być feta)
1 sucha kajzerka namoczona w mleku
sól, pieprz, mielona papryka - do smaku
olej do smażenia
szklanka bulionu

Gotujemy buraki aż będą na tyle miękkie, że wykałaczka wejdzie w nie z lekkim oporem. Trwa to długo (moje gotowały się prawie 3h), więc ja ugotowałam dzień wcześniej i przez noc trzymałam w lodówce - polecam ten sposób, bo dobrze wystudzone buraki łatwiej będzie obrabiać.

Kaszę gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu, odcedzamy.
Przygotowujemy nadzienie: cebulę siekamy drobno i podsmażamy na średnim ogniu na łyżce oleju. Wrzucamy mielone mięso, doprawiamy solą, pieprzem i mieloną papryką i podsmażamy aż zbrązowieje. Dodajemy ok. 50g pokruszonego sera owczego, mieszamy, zdejmujemy patelnię z palnika. Bułkę dobrze odciskamy z mleka, ok. połowę dodajemy do mięsa na patelni, mieszamy. Dodajemy kaszę gryczaną i drugą połowę bułki, dobrze mieszamy i zostawiamy do wystudzenia.

Ostudzone buraki obieramy, odcinamy korzonek tworząc przy okazji "denko", na którym burak będzie stabilnie stał i ścinamy od góry ok. 1/5 - nasadę liści. Ostrym nożem rysujemy od góry zarys powierzchni, którą będziemy drążyć - ok. 0,5-1cm od krawędzi buraka. Drążymy łyżeczką do melona, a jeżeli - tak jak ja - nie mamy takiej pod ręką to po prostu łyżeczką do herbaty. Ostrożnie wydłubujemy miąższ uważając, żeby nie przebić ścianki. Najwygodniej robić to trzymając buraka w ręku - polecam lateksowe rękawiczki ;-)
Wydrążone buraki nadziewamy mieszanką mięsa i kaszy, jeżeli farszu wystarczy to można zrobić też "kapelusiki", wierzch posypujemy pokruszonym owczym serem.
Do naczynia żaroodpornego wlewamy szklankę gorącego bulionu, wkładamy buraki i wstawiamy do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika na ok. 20 minut. 

W tym czasie miąższ buraków ścieramy na tarce o grubych oczkach lub drobno siekamy - można użyć jako dodatek do kolejnego obiadu, lub - tak jak ja - przygotować na talerzach "gniazdka", w których podamy gotowe faszerowane buraki. Przed podaniem posypujemy jeszcze świeżo zmielonym pieprzem i... zanurzamy się we wspomnieniach z dzieciństwa... tych najprzyjemniejszych!


wtorek, 26 lutego 2013

Domowe grzanki do zupy, sałaty, do chrupania!

O moim ulubionym sposobie na stare pieczywo pisałam przy okazji tostów francuskich - i podtrzymuję, że jest to najsłodszy sposób na przetworzenie chleba, który już się na kanapki nie nadaje. Najszybszym sposobem jest na pewno toster, w którym odświeżam nawet ciemne, razowe pieczywo - wtedy świetnie smakuje z kremowym serkiem i miodem...
Ale czasem zdarzy się tak, że większa ilość chleba przeleżała odrobinę za długo (ten moment, kiedy wychodzisz z domu na kolację u znajomych i wracasz 4 dni później?) i nawet w formie pysznych tostów trudno będzie to przejeść. Ja robię wtedy zapas grzanek.
Są różne szkoły - na patelni lub w piekarniku, na maśle lub oleju. Patelnia i masło sprawdzają się do garści szybkich grzanek, ale większą ilość wolę zrobić na oleju i w piekarniku - dodatkowy bonus, jeżeli akurat coś skończyłam piec, wrzucam grzanki, żeby nie stygł na pusto!

Kilka kromek czerstwego pieczywa kroimy w kostkę. Wrzucamy do miski i dodajemy po ok. łyżce oleju na każde trzy duże kromki pieczywa. Mieszamy. Pieczywo nie powinno być mokre od oleju, tylko lekko wilgotne. Do tych konkretnych grzanek użyłam smakowego oleju, czosnkowego, więc nie dodałam już żadnych przypraw, ale nawet do takiej podstawowej wersji można dodać odrobinę soli i pieprzu. Użycie oleju smakowego daje grzankom lekki posmak, w zupie prawie niewyczuwalny. Jeżeli chcecie od razu zrobić grzanki o konkretnym smaku (do sałatek polecam z oregano / tymiankiem i/lub drobno tartym parmezanem; w zupie sprawdzają się mocno pieprzne, a w niektórych czosnkowe) to przyprawy wymieszajcie najpierw z olejem i taką mieszanką zalejcie chleb. Miskę przykrywamy i zostawiamy na ok. pół godziny, po tym czasie jeszcze raz dobrze mieszamy i przekładamy na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 100 stopni i pieczemy - czy raczej suszymy - przez ok. 45 minut, co 10 minut potrząsamy delikatnie blaszką, żeby grzanki trochę się wymieszały, obróciły i nie sklejały ze sobą. Kiedy są już chrupkie, wyłączamy piekarnik i zostawiamy grzanki w środku aż do całkowitego wystudzenia. Przesypujemy do szczelnego pojemnika i korzystamy w miarę potrzeby :-)

Tak przygotowane grzanki są delikatnie chrupiące w sałacie, ale w zupie dość szybko rozmiękają - ja tak lubię. Ale możecie lekko podwyższyć temperaturę - do 120 stopni i ewentualnie dłużej potrzymać chleb w piekarniku - aż się przyrumieni, wtedy grzanki w zupie dłużej zostaną twarde.


czwartek, 21 lutego 2013

Szybciej się nie da: makaron z czosnkiem i pietruszką

Trudno mi nazwać to daniem, robi się tak szybko. Ale skoro Spaghetti aglio e olio, czyli właśnie z czosnkiem i oliwą, jest tak popularne we Włoszech i w niejednej włoskiej knajpie na świecie stanowi pełnoprawną pozycję w menu - cóż, pozostaje mi tylko przyznać, że w 15 minut można mieć gotowe wyśmienite danie. Pod warunkiem, że lubi się czosnek. I że ma się w lodówce trochę wczorajszego makaronu. Jeżeli makaron trzeba ugotować, to czas przygotowania wydłuży się o około 10 minut. Co nie zmienia faktu, że danie jest błyskawiczne, banalnie proste, a do tego bardzo smaczne. Oczywiście pod warunkiem, że lubi się czosnek! ;-)

Gotowałam tylko dla siebie i użyłam makaronu, który został mi z wczoraj - ok. 100g. Myślę, że to "uczciwa" porcja dla jednej osoby, więc w zależności od tego dla ilu osób gotujecie, wystarczy odpowiednio pomnożyć potrzebne produkty. Do aglio e olio najczęściej używa się makaronu spaghetti, ale czanieckie świdry spisały się świetnie, a przy okazji pięknie pokolorowały to danie!

Składniki:
100g makaronu ugotowanego al dente
1 spory ząbek czosnku
2-3 łyżki oliwy
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
2 łyżki tartego parmezanu
sól/pieprz do smaku

Na patelnię wrzucamy posiekany czosnek i zalewamy oliwą - podgrzewamy na średnim ogniu ok. 5-7 minut, aż czosnek lekko się zezłoci. Wrzucamy makaron i mieszając od czasu do czasu podgrzewamy kilka minut.  Dodajemy natkę pietruszki i 1 łyżkę tartego parmezanu, sól i pieprz do smaku i mieszamy jeszcze trochę, w sumie tego mieszania powinno być ok. 5-7 minut. Podajemy posypane tartym parmezanem.

Do makaronu można dodać też ostrą papryczkę - wtedy będziemy mieli już klasyczne aglio, olio e peperoncino. U mnie akurat papryczki pod ręką nie było :-)


Zimowe szaleństwa

środa, 20 lutego 2013

Świdry trikolor z gorgonzolą i pieczarkami - zapiekane

Kiedy wczoraj odebrałam paczkę od firmy Czanieckie Makarony, od razu wiedziałam, że trójkolorowy makaron wypróbuję jako pierwszy. I zabrałam się za niego już dziś. Wiedziałam, że chcę wykorzystać pieczarki, ale mniej więcej na tym kończył się mój zamysł. Improwizowałam i, choć wizualnie danie dużo ładniej wyglądało w mojej głowie, nadrabia smakiem. Jest mocno serowo, pieczarki wyczuwamy raczej w posmaku. Makaron jest jędrny, sprężysty i... duży! Od razu kajam się, że na fb nazwałam go "świderkami" - to zdecydowanie są świdry!!

Składniki na dwie duże porcje:
150g makaronu czanieckiego Świder
150g pieczarek
200g sera gorgonzola
1 średnia cebula
3 łyżki śmietany
1 jajko
sól i pieprz do smaku
masło / olej do smażenia
masło i bułka tarta do foremki

Makaron gotujemy w lekko osolonej wodzie przez 13 minut (czas na opakowaniu - 15, ale będziemy go jeszcze zapiekać, więc wyjmujemy trochę wcześniej).
W tym czasie cebulę siekamy w drobną kostkę, pieczarki kroimy w plasterki. Na gorący tłuszcz wrzucamy cebulę i podsmażamy kilka minut, dodajemy pieczarki i na średnim ogniu smażymy wymieszane z cebulą, aż zmiękną (ok. 5 minut). Dodajemy sól (nie za dużo, ser jest słony!) i pieprz i wrzucamy 3/4 (ok. 150g) pokruszonego sera gorgonzola. Mieszamy aż ser się rozpuści i gotujemy jeszcze chwilę. 
W tym czasie makaron powinien być już ugotowany - odcedzamy. Formę* smarujemy masłem i obsypujemy bułką tartą. Na dnie układamy warstwę makaronu (ok. połowy). Polewamy ok. połową sosu z patelni.
Do pozostałej części sosu dodajemy ok. 2 łyżek śmietany, mieszamy i wrzucamy pozostałą część makaronu, mieszamy i przerzucamy do formy. W miseczce rozkłócamy jajko z łyżką śmietany i polewamy mieszanką makaron w formie. Na wierzch kruszymy resztę sera gorgonzola - ok. 50g.
Wstawiamy na 10 minut do piekarnika nagrzanego do 180 stopni.
*(piekłam w niewielkim naczyniu żaroodpornym, ok. 15x20cm - w sam raz na dwie porcje)

Danie uzyskało entuzjastyczną aprobatę mojej współlokatorki, a ponieważ wiem, że uwielbia roztopiony ser, odgrzałam dla niej makaron (wstawiając do piekarnika na kolejne 10 minut), dodatkowo szczodrze posypując tartym serem cheddar. Co urodziło pomysł na kolejne danie z makaronem, ale o tym jak pomysł daniem się stanie ;-)

Tymczasem na jutro zostało mi jeszcze ok. 100g świdrów (ugotowałam od razu całą paczkę, nie sądziłam, że wyjdzie ich aż tak dużo!!), więc jutro będzie jakiś szybki makaron, w sam raz na intensywny dzień, bo właśnie taki mi się zapowiada.


poniedziałek, 18 lutego 2013

Sloppy Joe (Senior) - buła z wołowiną w wersji dla dorosłych


Dawno, dawno temu spędziłam trochę czasu w USA. Wiele wspomnień już wyblakło, ale niektóre kulinarne pomysły wykorzystuję do dziś. Kuchnia amerykańska nie ma dobrej sławy, bo na świecie reprezentują ją głównie fast-foody, ale w wydaniu domowym naprawdę warto dać jej szansę!

Sloppy Joes były w domu, w którym mieszkałam dziecięcą alternatywą dla hamburgerów. Kiedy "tata" stał nad grillem i przewracał placki wołowiny, "mama" przesmażała w tym czasie mięso z ketchupem dla dzieci. Dość szybko nauczyłam się, że ta opcja jest dużo fajniejsza od "dorosłych" burgerów! 
Wspomnienie wprowadziłam w życie korzystając z tego przepisu.

Klasyczny Sloppy Joe podawany jest w bułce, a swoją nazwę zawdzięcza temu, że trudno go zjeść bez upaćkania się kapiącym z niego mięsem w sosie. W tej mojej "dorosłej" wersji nadal warto mieć pod ręką serwetki, zmieniłam tylko formę podania - w grzankach z chleba i z serem mozzarella - i dodałam duuużo ostrości dzięki tabasco.

Składniki na dwie kanapki:
4 kromki chleba
ok. 40g tartego sera mozzarella
250g mięsa mielonego
1 łyżka tabasco
1 średnia cebula
1/4 papryki
1/2 szklanki ketchupu
2 łyżeczki brązowego cukru
1/4 łyżeczki czosnku granulowanego
sól, pieprz i tabasco do smaku
tłuszcz do smażenia

Mięso mielone wkładamy do szczelnie zamykanego pojemnika, zalewamy łyżką tabasco, mieszamy i zostawiamy na noc w lodówce (3-4h powinny wystarczyć, jeżeli chcemy przygotować danie tego samego dnia). 
Cebulę i paprykę drobno siekamy i wrzucamy na patelnię z łyżką rozgrzanego tłuszczu (u mnie masło klarowane). Smażymy na średnim ogniu aż cebula się zeszkli, wrzucamy mięso, doprawiamy solą i pieprzem i mieszając od czasu do czasu smażymy ok. 5 minut. 
Odlewamy z patelni płyn i dodajemy ketchup, brązowy cukier i czosnek. Po zamieszaniu można spróbować, czy nie brakuje soli lub pieprzu. W tym momencie decydujemy też o końcowej ostrości dania. Ja dodałam jeszcze łyżeczkę tabasco - wyszło dość ostre, tak jak lubię. Kilka kropli wystarczy, żeby został delikatnie ostrawy posmak.
Gotujemy wszystko na małym ogniu pod przykryciem przez ok. 15 minut. 
Chleb podgrzewamy na chrupiąco w tosterze lub piekarniku. Na wszystkie kromki kładziemy trochę sera mozzarella (do piekarnika można włożyć chleb z serem, żeby ten się trochę rozpuścił), na chleb kładziemy mięso. Gotowe.



Kulinarne inspiracje i nagrody

sobota, 16 lutego 2013

Błyskawiczna sałata z sezamem i sosem sojowym


Proste rozwiązania są najlepsze. Taką sałatę jem często w lecie jako pełnoprawny posiłek (wrzucam do niej cokolwiek akurat mam pod ręką), a dziś sprawdziła się jako dodatek do obiadu jedzonego u przyjaciół. "Ach, sałata! Zrobisz jakąś na szybko?" usłyszałam w momencie, kiedy mięso na patelni wyglądało już właściwie na gotowe. No więc sięgnęłam po pewniaka ;-)

Baza to:
Mieszanka ulubionych sałat (tu: z roszponką)
i na każdą garść sałaty:
   1/2 łyżki ziaren sezamu
   1 łyżka sosu sojowego
Do tego warzywa/ser/podsmażony kurczak - ja zrobiłam z czerwoną papryką i w takiej wersji też najlepiej mi smakuje, chociaż lubię też ze świeżym ogórkiem lub grubo tartą marchewką.
Wystarczy doprawić pieprzem, sos sojowy jest wystarczająco słony.


Kulinarne inspiracje i nagrody

Koktajl truskawkowo-bananowy z serkiem wiejskim

Sobotni poranek to dobry czas na rozpieszczanie się. A ja, wbrew temu co za oknem, miałam wielką ochotę na koktajl... Taki naprawdę gęsty, kremowy, prze-pyszny! Jak tylko wstałam obrałam banana, pokroiłam go w grube plastry i w woreczku wrzuciłam do zamrażarki... Gotowy koktajl bije na głowę wszystko co kupne. Jego sekret? Serek wiejski! Sposób podpowiedziała mi znajoma i muszę przyznać, że od tego czasu koktajle na mleku, na szybko miksowane blenderem ręcznym, są dla mnie "zwykłymi" koktajlami, ale kiedy mam ochotę na prawdziwy koktajl - sięgam po serek wiejski i wrzucam wszystko do Thermomiksa (każdy blender-mikser sobie poradzi). Kompletne śniadanie w szklance!

Składniki (na ok. 0,5L):
150g mrożonych truskawek (ok. 10 sztuk)
150g mrożonego banana (średniej wielkości owoc)
150g serka wiejskiego (u mnie opakowanie serka "light" z Piątnicy)
150ml soku pomarańczowego (najlepiej wycisnąć świeży, ja poszłam na łatwiznę i użyłam gotowy Tymbark)

Jeżeli nie macie wcześniej zamrożonych owoców, wystarczy im ok. 3h w zamrażarce. Wszystko wrzucamy do blendera i miksujemy 30s do minuty - do uzyskania gęstej, kremowej konsystencji.
Wlewamy do szklanki i delektujemy się smakiem! 
Aha, tu zdecydowanie potrzebna jest słomka o grubszym przekroju - ja zawsze podczas wizyt w centrach handlowych podbieram kilka z McD ;-)


Soki, musy, szejki - zimową porą

piątek, 15 lutego 2013

Słodko-ostry makaron w sosie... własnym!

Zaczęło się od... kawy. Po którą poszłam do kuchni. Dochodziło południe i trochę już byłam głodna, a jakoś nie uśmiechała mi się kanapka, stwierdziłam więc, że równie dobrze mogę zjeść wczesny obiad :-)
Od kilku dni nosiłam się z zamiarem ugotowania makaronu bucatini w soku pomidorowym, ale okazało się, że akurat ten konkretny magicznie wybył z kuchni - na szczęście były jeszcze rurki. Ale do rurek nie pasowały planowane do bucatini klopsiki - tu na ratunek przyszedł kurczak z rosołu. Jeszcze resztka serka mascarpone pozostałego po walentynkowych piankach - i obiad się urzeczywistnił. Od pomysłu do obiadu w 25 minut. Świetny sposób na wykorzystanie kurczaka z rosołu. I jeżeli właśnie takiego kurczaka użyjecie - danie robi się jednogarnkowe. Mimo prostego wykonania, sprawdzi się na wspólną kolację przy winie i na pewno zaskoczy słodko-ostrym smakiem!

Składniki:
butelka pikantnego soku pomidorowego (u mnie Pudliszki - 300g)
150g makaronu (rurki, ewentualnie świderki, kokardki, muszelki)
100g mięsa z kurczaka (użyłam z rosołu, ale można podsmażyć pierś)
70g serka mascarpone
1 łyżka oliwy z oliwek
1 łyżeczka drobno posiekanych papryczek jalapeno
1 łyżeczka brązowego cukru
szczypta soli

Do rondla wlewamy sok pomidorowy i drugie tyle przegotowanej wody. Dodajemy łyżkę oliwy z oliwek i szczyptę soli, mieszamy i kiedy wszystko się zagotuje wrzucamy makaron.
Gotujemy al dente (zajmie to trochę dłużej niż czas podany na opakowaniu!), w tym czasie makaron powinien wchłonąć większość płynu. Dodajemy serek mascarpone, papryczki jalapenos i brązowy cukier, mieszamy delikatnie aż serek się rozpuści i uzyskamy pomarańczowy sos.
Dodajemy mięso kurczaka i na wolnym ogniu gotujemy, często mieszając, przez ok. 5 minut. 
Podajemy posypane parmezanem.
Może wydawać się dziwne, że nie użyłam właściwie żadnych przypraw, ale pikantny sok pomidorowy załatwił sprawę - nawet pieprz, który zazwyczaj dosypuję do wszystkiego i w dużych ilościach - tu okazał się zbędny! Myślę, że nie raz jeszcze wypróbuję dania z makaronem gotowanym w soku pomidorowym, polecam Wam wypróbować ten sposób i... improwizować!! :-)

Szybka kremowa zupa brokułowa

Właściwie co tydzień gotuję rosół. Ćwiartka kurczaka, jakieś kości (ostatnio szponer wołowy, czasem żeberka, co się tam w lokalnym sklepiku akurat trafi), włoszczyzna... Standard. Pierwszego dnia z przyjemnością zjadam michę rosołu z makaronem, w którym obowiązkowo pływa pietruszka i kawałki marchewki. Czasem w zimny wieczór kanapki popijam gorącym rosołem, jak jest pod ręką to nie kuszą żadne "kubki" z torebki! 
Ale rosołu gotuję zawsze dużo, więc w kolejnych dniach staje się bazą do różnych zup - a zupy lubię bardzo. Na wczorajszy ziąb zachciało mi się brokułowej. Takiej na już... Więc zabrałam się:
Zaczęłam podgrzewać 1L rosołu, brokuł (ok. 350g) podzieliłam na różyczki, opłukałam i wrzuciłam do wywaru. Gotowałam ok. 15 minut, dodałam serek topiony (śmietankowy, bo akurat taki miałam), świeżo zmielony pieprz i zmiksowałam wszystko blenderem. Gotowe!
Taki krem można podawać z grzankami, płatkami migdałów, ale dla mnie najlepiej sprawdza się pokruszony ser bałkański z owczego mleka - jest słony, kremowy i świetnie pasuje do brokułów.

czwartek, 14 lutego 2013

Tosty francuskie, w których można się zakochać!

Od małego uwielbiam tosty francuskie. To jeden z dwóch moich ulubionych sposobów na zagospodarowanie starego chleba - i zdecydowanie jest to sposób najsłodszy! Tosty szybko się robi, składniki zawsze znajdą się w domu (podstawa to jajko, mleko/śmietana/jogurt i cukier) - łatwy sposób na osiągnięcie efektu "niebo-w-gębie". W wersji oserduszkowanej mogą wystąpić w roli głównej walentynkowego śniadania, ale równie chętnie staną się podwieczorkiem lub słodką, leniwą kolacją.

Mój przepis na idealne tosty francuskie ciągle powstaje, przy każdej okazji dodaję czegoś więcej, czegoś mniej, ale dziś zrobiłam takie, które według mnie są już na granicy ideału...


Składniki:
4 małe kromki czerstwego pieczywa (można pozbyć się skórki - ale nie trzeba)
2 jajka
1 czubata łyżka jogurtu naturalnego (może być śmietana, ew. łyżka tłustego mleka)
1 łyżka cukru pudru
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki esencji waniliowej
1/8 łyżeczki gałki muszkatołowej
szczypta soli

W naczyniu, które swobodnie zmieści w sobie płasko leżące kromki chleba mieszamy dokładnie jajka z jogurtem naturalnym i przyprawami. Wkładamy chleb i moczymy w masie ok. 3-5 minut z każdej strony - chleb powinien wchłonąć większość masy.
Tak przygotowany chleb smażymy z obu stron na maśle, aż ładnie się zrumieni (ok. 3 minut na każdej stronie). Podajemy gorące, z ulubionymi dodatkami - mogą być to świeże owoce, bita śmietana, masło, konfitura, cukier puder... Ja wybrałam banana i odrobinę syropu klonowego:
Do śniadania zrobiłam też szybki koktajl z mrożonych truskawek, banana i jogurtu naturalnego:
ok. 12 truskawek, dojrzałego banana (3/4, bo część zjadłam z tostami) i 2 łyżki jogurtu zmiksowałam blenderem. Pychota!


Walentynki 2013 - czym to się je?

sobota, 9 lutego 2013

Halloumi w sezamie na sałacie z brzoskwiniami

Lubię takie kontrastujące połączenia. Ostro-słodko było ostatnio, dziś danie słodko-słone. I banalnie proste.
Halloumi skradło moje serce podczas wakacji na Cyprze. Zamiast tandetnych durnostojek, przywiozłam z wyspy 5 kostek tego sera i przez dwa tygodnie jadłam codziennie. Później dłuuugo za nim tęskniłam. Na szczęście udało mi się namierzyć sklep, gdzie bez problemu można halloumi nabyć, więc czasem pozwalam sobie na takie małe wspomnienie z wakacji z nim w roli głównej.

Potrzebujemy:
kilka plasterków (trochę mniej niż 1cm grubości) sera halloumi
kilka łyżek ziaren sezamu
jajko (rozkłócone)
trochę bułki tartej
szczypta pieprzu
masło/olej do smażenia

Na patelni rozgrzewamy tłuszcz (u mnie masło klarowane). Na jednym talerzu rozkłócamy jajko, na drugim mieszamy sezam z odrobiną bułki tartej (tak mniej więcej 4:1) i pieprzem. Można dodać więcej przypraw, według uznania, ale nie polecam zbyt dużo soli - ser jest dość słony sam w sobie.
Każdy plaster halloumi maczamy w rozkłóconym jajku, obtaczamy w sezamie i kładziemy na gorący tłuszcz. Smażymy z obu stron aż panierka zrobi się złocista, a ser dość miękki. Najlepiej podawać od razu, ser wspaniale się ciągnie :-)

U mnie ta pychota wylądowała na kupnej mieszance sałat, do której wrzuciłam kilka plasterków brzoskwiń i polałam prostym sosem z jogurtu naturalnego (kilka łyżek), w którym zmiksowałam dwie połówki brzoskwiń z puszki. Wyszedł słodkawy sos, który dla mnie idealnie pasuje do słonego sera - ale weźcie pod uwagę, że należę do osób, które taplają frytki w polewie karmelowej i uwielbiam połączenie boczku i syropu klonowego!

Tak przyrządzony ser halloumi sprawdzi się jako przystawka, a z dodatkiem sałaty może być podany na lunch, lekki obiad, albo kolację. 



piątek, 8 lutego 2013

Szampańskie mleczko z truskawkami


Może i zignorowałam blogowo tłusty czwartek (choć pączek niejeden skonsumowany został!), ale nie oprę się Walentynkom. Serduszka, czekolada, truskawki, szampan... No właśnie. Jakiś tydzień temu dostałam niewielką butelkę wina musującego i szukałam pomysłu na jej wykorzystanie w sposób inny niż oczywisty. Wieczorem wpadłam na pomysł i pewnie od razu wzięłabym się do roboty, ale bałam się, że mikser obudzi współlokatorkę... Więc już o 9 rano odkorkowałam dziś butelkę tegoż wina i wzięłam się do pracy :-)

Potrzebujemy
  do części szampańskiej:
250ml wina musującego (lub szampana!)
125g serka mascarpone
2 łyżki cukru pudru
1/8 łyżeczki esencji waniliowej
1,5 łyżki żelatyny
1/3 szklanki wrzątku
  do części truskawkowej:
125ml wina musującego (lub szampana!)
10 średniej wielkości truskawek (siłą rzeczy użyłam mrożonych)
70g serka mascarpone
2,5 łyżki cukru pudru
1/8 łyżeczki esencji waniliowej
1 łyżka żelatyny
1/3 szklanki wrzątku
  dodatkowo ok. 1/3 tabliczki czekolady do posypania

Zaczynamy od przygotowania truskawek - wrzucamy je do rondelka, zalewamy winem musującym i gotujemy na średnim ogniu, pod przykryciem, przez ok. 15 minut. Po tym czasie zdejmujemy pokrywkę, zmniejszamy ogień na bardzo słaby i trzymamy tak jeszcze przez kwadrans. Przelewamy do miski i odstawiamy do wystudzenia.

Część szampańską uzyskujemy mieszając w misce wino musujące z serkiem mascarpone, cukrem pudrem i esencją waniliową. Żelatynę rozpuszczamy we wrzątku, dobrze mieszamy i zostawiamy na krótką chwilę do ostygnięcia. Dodajemy do masy szampańskiej i dokładnie miksujemy. Masę przekładamy (szybko! ja się zagapiłam i zaczęła mi tężeć już w misce...) do silikonowych foremek - do 2/3 wysokości, lub np. na desce do krojenia przykrytej folią spożywczą rozsmarowujemy na grubość ok. centymetra.
Wracamy do części truskawkowej - do ostudzonych truskawek w winie dodajemy serek mascarpone, cukier puder i esencję waniliową i miksujemy. Żelatynę rozpuszczamy we wrzątku i po ostudzeniu dodajemy do masy i dokładnie miksujemy. Dopełniamy foremki lub rozsmarowujemy cieńszą warstwą na masie szampańskiej (w obu przypadkach powinna być już lekko stężała, można na czas miksowania truskawek wstawić do lodówki - u mnie nie było to potrzebne).
Foremki wstawiamy do lodówki na ok. pół godziny. Jeżeli przygotowujecie opcję "płaską", na desce, to przykryjcie wszystko folią spożywczą przed wstawieniem do lodówki. 
Po wyjęciu pianki oprószamy drobno startą czekoladą, w wersji na desce kroimy pianki na niewielkie prostokąty i obtaczamy w tartej czekoladzie. Ja użyłam gorzkiej, bo akurat taką miałam - podkreśla wytrawność wina. Mleczna będzie dobrym rozwiązaniem dla tych, którzy nie przepadają za wytrawnym smakiem. Nie muszę dodawać, że pianki smakują najlepiej w towarzystwie kieliszka bąbelków? :-)
Z podanych składników wyszło mi 15 małych serduszek i 5 większych babeczek - w foremkach do muffinów. Te mniejsze przy odrobinie wyobraźni można zapakować na prezent. Większe babeczki podajemy jako deser - można je wtedy polać roztopioną czekoladą, dodać świeże truskawki... Myślę, że z powodzeniem można przygotować wersję deserową w pucharkach (zanotowane do wypróbowania kolejnym razem, kiedy napatoczy mi się jakaś butelka wina musującego!).

Na koniec jeszcze uśmiechnięta gromadka, która czeka na spotkanie ze mną dziś wieczorem... ;-)

środa, 6 lutego 2013

Kanadyjczyk w Meksyku, czyli słodko-ostry kurczak z takimż ryżem

Kurczak i ryż. Banalnie, prawda?
U mnie najczęściej ryż jest na sypko, a kurczak w marynacie z sosu sojowego z sezamem. Tak miało być i dziś, ale przypomniałam sobie o konkursie u Sweet&Chili i postanowiłam jednak zaimprowizować coś słodko-pikantnego.
Zaczęłam od wyłowienia z szafek i lodówki różnych składników kojarzących mi się z ostro-słodkim smakiem...
Pierwotny zamysł zakładał trochę więcej szaleństw z ryżem, podsmażenie go z cebulą i papryką, ale ostatecznie zdecydowałam się na szybszą wersję, od której może zacznę.

Kremowy ryż z delikatnym kopem
składniki (na dwie porcje):
2/3 szklanki ryżu
1 serek topiony śmietankowy
1 łyżka drobno posiekanych papryczek jalapeno
sól

Ryż gotujemy w osolonej wodzie. Kiedy prawie cała woda jest już wchłonięta (na powierzchni ryżu są dziurki), do ryżu wrzucamy serek topiony i papryczki jalapeno.
Mieszamy aż serek się rozpuści i zostawiamy na bardzo małym ogniu pod przykryciem na ok. 10 minut.
Gotowy ryż jest bardzo kleisty, można go z powodzeniem nakładać na talerz np. gałkownicą do lodów.

A wracając do kwestii zasadniczej, kurczaka w glazurze miodowej robiłam już kilka razy i dziś zaeksperymentowałam z syropem klonowym. Zużyłam sporą część buteleczki (a nie kupuję go często!) i miałam wielką nadzieję, że nie okaże się to marnotrawstwem. Na szczęście kurczak wyszedł pyszny, więc jednak warto było!

Kurczak słodko-ostry
składniki (na dwie porcje):
ok. 400g piersi z kurczaka
1/2 szklanki syropu klonowego
1/3 szklanki sosu sojowego
2 łyżeczki sosu chili
1/4 łyżeczki tabasco
1 łyżka drobno posiekanych marynowanych papryczek jalapeno (i ok. 1,5 łyżki zalewy ze słoika)
1 łyżka sezamu
1 łyżka oleju
sól / pieprz / pieprz cayenne - po pół łyżeczki

W rondelku przygotowujemy marynatę: mieszamy syrop klonowy, sos sojowy, sos chili, tabasco i trochę zalewy z papryczek jalapeno. Gotujemy na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu, przez ok. 20 minut, aż odparuje ok. połowa płynu. Na kilka minut przed końcem gotowania dodajemy łyżkę drobno posiekanych papryczek jalapeno. Odstawiamy do ostygnięcia.
Kurczaka kroimy na kawałki, oprószamy solą i pieprzem, dodajemy pieprz cayenne, łyżkę sezamu i łyżkę oleju.
Mieszamy i odstawiamy na chwilę do lodówki.
Kiedy marynata ostygnie, zalewamy nią kurczaka, dokładnie mieszamy i odstawiamy do lodówki na kilka godzin. Jeżeli nie chce nam się czekać, można kurczaka w marynacie wstawić do zamrażarki - na kwadrans.
Zamarynowanego kurczaka, wraz z całym sosem, wykładamy na rozgrzaną patelnię.
Podgrzewamy na silnym ogniu, aż sos zacznie wrzeć, zmniejszamy ogień i podgotowujemy, od czasu do czasu mieszając, aż sos zmieni się w gęsty syrop, prawie karmel, który pokryje wszystkie kawałki kurczaka.
Gotowy kurczak, po słodkim pierwszym wrażeniu, zaskakuje ostrością, którą jednak doskonale łagodzi delikatnie słodkawy ryż. Ale żeby nie było, w nim też da się wyczuć miłą ostrość papryczek.
Całość daje niezłego kopa! :-)


Kulinarne inspiracje i nagrody